środa, 3 sierpnia 2011

O tych znad Wisły cz. 4. Ostatnia.


W poprzednim odcinku. Prawie ostatnim:

W sklepach już nie tylko ocet, ale towar dalej zawijają w gazetę. Padają PGR-y, i rekordy inflacji. W bankach psychoza, bo oscylator jednak działa. Ruscy wyjechali, ale agenci ponoć są. Komuniści mają nowe logo, Leszek podaje Olkowi nogę, a Pan Waldek się nie boi. Wszystko się zmienia. Tylko piłkarze grają tak samo…   

      Lipiec 1999. Warszawa. Dworzec Główny. Kwadrans po dziewiątej. Zbyszek już czeka przy drzwiach. Zaraz wjadą na peron. Krzykliwy, kobiecy głos tym razem milczy. Nie zapowiada. Woli, żeby ich tutaj nie było. Wszyscy wolą. Zbyszek też nie chciał jechać ale stara go wysłała. Zapakowała kanapki i kazała walczyć o swoje. Pracował tam 30 lat. Nie zjeżdżał na dół, ale i tak widok węgla był dla niego jak tlen. Miał się tam zestarzeć, a oni jednym podpisem zmieniają jego plany. Głosował na nich. Jak wszyscy. Dobrze pamięta jak ten profesorek chemii mówił, że nigdy! Że kopalni, to on nie da ruszyć! Emerytów i szpitali też. Zanim się obejrzał już zamykali. Jedną po drugiej. Sprzedawali za bezcen albo przerabiali na żyletki. Górnikom dali odprawę,  uścisk prezesa i kazali iść do domów. A przecież on nic nie potrafił robić. Tylko naprawiać te pieprzone windy. Patrzył na wysoki budynek. Pałac Kultury. Pierwszy raz był w Warszawie. Wcześniej nie było okazji. Tylko młoda mówiła, że ładnie. Z wycieczką była. Kopalnia załatwiła…
Nagle pociąg stanął. Drzwi się otworzyły i wyskoczyli. Do profesorka pod kancelarię nie było daleko. Łatwo trafili. W sam środek kotła. Stanął przy megafonie. Wyraźnie słyszał postulaty i komendy dla trzymających kamienie. Wysiadając pamiętał, żeby trochę nazbierać. Potem dostał w ręce sztandar i jakoś wyleciało z głowy. Wstyd mu było, że go trzyma. Stał z nim już na pogrzebie chłopaków z Wujka. Potem na apelu, gdy Leszka wybrali. I gdy Związek Radziecki upadł. Wtedy sami sobie go wzięli, bo trochę popili i się patriotycznie zrobiło! Ale nigdy przeciwko swoim. Nie tam, gdzie latają kamienie. Nie tam, gdzie kurwy i złodzieje. Z Wiejskiej. Ale czasy się zmieniły. Tylko władza jakby mniej…
      Październik 2007. Też Warszawa. Nerwowo. Jeszcze dziesięć minut i wejdą na żywo. Musi być przygotowany. Żadnych kropli potu. Żadnych nerwowych ruchów. Jak wtedy, gdy byli pewni zwycięstwa. Nie spodziewał się, że przegrają z moherową armią tego konusa. A na pewno nie on. Patrzył na wyniki i nie mógł zebrać myśli. Otrząsnął się dopiero, gdy ten jego braciszek meldował wykonanie zadania. Wszędzie IV RP. Często pytał Grześka – co to do cholery jest?! Teraz już wie. To nowy kraj ze stolicą w Toruniu. Świat bez układu, gdzie piwo zamawia się faszystowskim gestem, a becikowym walczy o następne pokolenia. To świat gdzie znają Anana Kofana i wiedzą kim był Bolek. Są solidarni. Nie liberalni. Wszystko dla ludu. Nawet samochody ABW robią za taksówki. Kurs zawsze ten sam. Rakowiecka na górnym Mokotowie.
      O tym wszystkim myślał Donald, gdy wybiła dwudziesta. W górę poszły ręce i konfetti. Nie bardzo wiedział co się dzieje. Nie słyszał co mówiła ta blondyna z telewizji. Zrozumiał dopiero, gdy Grzesiu podbiegł i zaczął krzyczeć – Panie premierze, prosimy na scenę. Korciło go, żeby też coś zameldować. Ale nie miał komu. To on tu dzielił i rządził. Ale dopiero teraz im pokaże. Teraz dorżnie watahę…

Koniec części czwartej. Ostatniej.

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest całkowicie nieprzypadkowe.

2 komentarze:

  1. Świetnie się to czyta!Zaglądam czy jest coś nowego, no daj coś wreszcie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz to naprawdę ja i podpisuję się pod powyższym komentarzem obiema rencami, mimo tego, że tę lewą mam trochę bardziej ogarniętą ;)

    OdpowiedzUsuń