czwartek, 21 lipca 2011

O tych znad Wisły cz. 1

     
         Czerwiec 1945. Upalne lato. Na mównicę wychodzi niewysoki, łysy facet. Trochę się poci, ale wygląda na pewnego siebie. Idealnie skrojony garnitur i nowe buty. Kurier przyniósł dziś rano. Prosto z Moskwy! Jest też liścik. Bądź stanowczy. Oni to lubią. A jak nie lubią, to polubią! Zaczyna więc spokojnie. Tylko nieliczni słyszą lekki rosyjski akcent. Nabyty mimowolnie. Oddycha przeponą – jak należy. Zdanie po zdaniu. Mówi coś o miłości, coś o granicach i wspólnym wysiłku dla lepszego jutra. Tłum wiwatuje. Kochają go! Tylko czemu ciągle mówi do nich per towarzysze? Mniejsza o to. Przecież wojna się skończyła. Są bezpieczni. Mniej więcej w połowie wystąpienia łysy czuje zew. Krew uderza mu do głowy, zapalają się oczy. Podnosi głos i dorzuca gestykulację. Mówi o jakiś wrogach narodu, o tych, co się ukrywają w lasach, o jakiejś akcji i reakcji. Tłum jeszcze nie bardzo wie o co chodzi. Rozumieją go tylko ci, którzy na plac przyjechali prosto z dalekiej Syberii. I nie była to wycieczka krajoznawcza. Nagle jednak wszystko staje się jasne. Zastygła w górze ręka i wyciągnięty gniewnie palec mówią wszystko. Myśli to, co powiedziano wcześniej. Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy! Teraz już rosyjski akcent słyszą wszyscy. Tym razem jednak nikt już nie wiwatuje. Tłum rozchodzi się do domu. Nic nie mówią. Słychać tylko brzdęk kieliszków. To w Moskwie towarzysze piją za ich wolność. Śmieją się i stawiają kolejną czerwoną, rewolucyjną chorągiewkę na mapie Europy. Wypite procenty sprawiają jednak, że nie pamiętają prawdy starej jak sprawy Dantona i Robespierra – o tym, że prędzej, czy później - rewolucja pożera własne dzieci. A świat? Świat wiedział. Nic nie powiedział.
         Grudzień 1970. Gdynia. Świętojańska. Obok mięsnego. Wierzyć trzeba na słowo, bo mięsa chwilowo żadnego tam nie ma. Zresztą, nikt akurat nie jest głodny. Wszyscy patrzą jak idzie. Właściwie to go niosą. Na starych drzwiach od toalety, bo tylko to było pod ręką. Pracownik miejscowej stoczni. Jeden z młodszych. Jeden z tych co byli w złym czasie i miejscu. Jeden z tych, którzy już dawno nie wierzyli w słowa tego łysego z rosyjskim akcentem. Przynajmniej nie te o miłości i wspólnym wysiłku. Są kontrrewolucją, a z takimi się nie rozmawia. Do takich się strzela. Niosą go tak i nagle stają. Patrzą na hasło – Marzec 68 – pamiętamy! Jeszcze farba na murze nie wyschła a już muszą pisać nowe. O innym miesiącu i z inną datą, ale tą samą farbą. Też czerwoną. I choć byli nad polskim morzem, to towarzysze w Moskwie też słyszeli. Janek Wiśniewski padł! W Moskwie tym razem nie pili. Nie przestawiali też chorągiewek. Tym razem wymienili figurki. I Łysy choć nie chciał, to musiał. Ze sceny zejść. Przyszedł inny. A świat? Świat wiedział. Nic nie powiedział.
          Sierpień 1980. Stocznia. Tym razem Gdańsk. Lubili go. Szedł witając się ze wszystkimi. Kroczył dumnie ku głównej bramie. Zawrócił dopiero, gdy zobaczył, że jest tam więcej takich jak on. Trochę ciekawych. Trochę zdesperowanych. Nie było dla niego miejsca po tej stronie. Skręcił za rogiem. Myślał chwilę. O Dance. Pewnie czekała już z obiadem. Trudno Teraz nie dbał o to. Żył chwilą.  Poprawił wąsy, zakasał rękawy i skoczył. Przez płot. Do kolegów. Podniósł tylko długopis. Taki duży. Z frędzelkami. Jeszcze nie wiedział, że to nim podpisze się na nekrologu tych, co sierpem i młotem rządzili. Tych samych, co Teleranek zabrali. Tych, co czołgi na nas wysłali. Tych, co Międzynarodówkę zamiast Mazurka śpiewali. Ale jeszcze nie teraz. Teraz poszedł walczyć. Ciągle o to samo. O chleb i wolność. Stworzył Solidarność. A Świat? Świat wiedział. O dziwo - odpowiedział. Zrobił to co robi najlepiej – wręczył nagrody. Tym razem miał komu. Szkoda, że tak późno.

Koniec części pierwszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz