Było mniej więcej tak. Ktoś miał pomysł. Inny umiejętności. Władza miała kasę i potrzebę. Miała też mieć korzyści. Zebrali się razem. Trochę zerżnęli od imperialistów, trochę pozmieniali, coś rzucili od siebie i jakoś im wyszedł. Pierwszy polski sygnał telewizyjny. Wszystko ku chwale ojczyzny. Socjalistycznej, rzecz jasna. Ten od pomysłu dostał wczasy w Juracie, ten od umiejętności małego fiata, a władza nadzieję, że pomysł wypali. I wypalił. Miał zajmować i zajmował. Wolny czas.
Najpierw był mały, drewniany z jednym pokrętłem. Potem większy – już z dwoma. Dalej kolorowy i na pilota. Sygnał tam wpadał i już zostawał. U nas też został. Tata pozwolił. Układało się różnie. Raz się kochaliśmy, raz kłóciliśmy. Bywał chimeryczny i złośliwy. Zwłaszcza, gdy czuł, że go zdradzam z bliskim krewnym. Takim na dyskietki. Zawsze w kącie. Zawsze niedoceniany. Zawsze sam. Z jednym marnym kwiatkiem przy boku. I muszlą. Bez muszli ani rusz! Sąsiadki w sklepie mówiły, że ściąga szkodliwe fale. Uczył i rozśmieszał. To on pokazał jak Jordan zdobywa mistrzostwo, jak Kelly zdradza Brandona, jak trenuje Rocky, jak Tsubasa strzela gole i jak wyglądają kobiece piersi. Najwięcej go było w weekend. W sobotę miał głos Czubówny, w niedzielę Strasburgera, a w inne dni tego siwego od lotka. I Rysia. Od Lubiczów. Co to rączki kazał myć. Był wszędzie. Na mundialu, na wojnie i w domu Wielkiego Brata. Znał prezydentów i premierów. Z papieżem jadł kremówki, z Bondem chronił Królową, a razem z Rossem kochał Rachel. Był jednym z dziesięciu i zawsze wiedział jaka to melodia. Nawet tańczył z gwiazdami. I nigdy nie odpadł.
Przegrał jednak z czasem. Bo przegrać musiał. Przynajmniej u mnie. Znudziły mi się śmieci, które pokazywał i ludzie, z którymi przebywał. Ciągle ci sami. Znający się na wszystkim, czyli na niczym. Potrafiący gotować, śpiewać i stepować. W tym samym czasie. Stawiani wszystkim za wzór. Znani z tego, że są znani. Tak jaskrawi, że aż oczy bolą. Ci, których podziwiałem i szanowałem albo umarli, albo woleli umrzeć, niż uczestniczyć w tym wielkim przekręcie zwanym telewizją. Wtedy wrócił ten od dyskietek. Przelotny romans przerodził się w płomienną miłość. Pokazał mi swoje łącza i wpadłem. Nawet nie wiem kiedy. Nagle mogłem wybrać, którym bohaterem będę, na który mundial pojadę i na której wojnie będę walczył. Kogo spotkam i od kogo będę się uczył. Dostałem to samo tylko w innym pudełku. Lepiej zapakowane, ale na szczęście tak samo zajmujące. Ciekawe tylko, czy na niego ta muszla też działa…
To jest tak madre, ze az nie wiem jak skomentowac. Moze tylko tyle, ze mam sentyment do dyskietek 3,5 :).
OdpowiedzUsuńŚwietny post. Po zniżce formy wracasz na dobre tory:p
OdpowiedzUsuńDyskietki 3,5 , system MS-DOS, Mario, Prince of Persia. Wszyscy zasługują na osobne posty!
OdpowiedzUsuńa to :D? http://images.amazon.com/images/P/B00001SHOK.01._SCLZZZZZZZ_.gif to byla gra :)
OdpowiedzUsuńŁadnie ujęte :) Dziś można powiedzieć, że TV wraca do łask jako niezbędny element dla konsoli do gier.
OdpowiedzUsuńMoże ja dorzucę od siebie taki wątek uboczny- TV, jednoczył małolatów- człek siedział na podwórku, cisnął w piłę, a potem się szło raz do jednego ziomeczka obejrzeć Dragonballa(czy wcześniej Tsubasę) a innym razem do innego.
Poza tym jak ktoś miał wideo to czasem wbijało się obejrzeć nagrane na VHS Walta Disneya ;)
Piękne czasy :)
Pozdrawiam
Pitraq ;)
Słodki jesteś Pysiu mój Ty Pysiu... :)))
OdpowiedzUsuń